Miłość
Od dziecka jesteśmy karmieni romantycznym obrazem miłości. On przyjeżdża na białym rumaku, zazwyczaj wybawia ją z opresji, a potem żyją już razem długo i szczęśliwie. Problemy i nieszczęścia pojawiały się nieustannie do momentu spotkania tej drugiej połówki. Potem wszystko idzie już jak z płatka.
Na tym etapie życia prawdopodobnie każdy z nas dobrze już wie, że nie do końca działa to tak, jak Disney nam naobiecywał 😉
Takie pozornie niewinne bajki, filmy czy reklamy nie są jednak obojętne dla naszej psychiki- utrwalają w nas poczucie, że do szczęścia potrzebujemy tej zagubionej gdzieś w świecie, idealnie do nas pasującej istoty.
Raz za razem przekaz ten sugeruje nam, że bez drugiej osoby nie jesteśmy pełni, a przekonanie o takiej treści potrafi być już bardzo krzywdzące.
Co może pójść nie tak, kiedy wychodzimy do innego człowieka z nastawieniem o konieczności bycia przez niego dopełnionym? Jak się już pewnie domyślacie- wiele.
Po pierwsze w takiej relacji ciężko mówić o prawdziwym szacunku do drugiej osoby i do jej potrzeb. Jeśli z tyłu głowy zawsze mamy ogrom oczekiwać co do tego, jak nasze „braki” muszą zostać zaspokojone, to ciężko będzie nam prawdziwie zobaczyć człowieka, który przed nami stoi.
Po drugie takie nastawienie oznacza silne przywiązanie, co z pewnością wpłynie na ograniczenie wolności drugiej osoby i prędzej czy później poczuje się ona jak w klatce. W końcu nie możemy pozwolić za daleko odejść temu, co koi nasze wiecznie jątrzące się rany.
Po trzecie szukamy wypełnienia naszej własnej pustki na zewnątrz, za wszelką cenę szukając miłości. Przynosi to co najwyżej chwilową ulgę a prędzej czy później (zazwyczaj prędzej) tonę frustracji.
Po raz kolejny wracamy do tej samej prawdy- nie znajdziemy spokoju, miłości ani spełnienia na zewnątrz. Sami musimy je sobie dać.
A dajemy je sobie, odkrywając samych siebie cierpliwie, każdego dnia, kawałeczek po kawałku. Poznajemy nasz własny, wewnętrzny świat i potrzeby różnych części naszej osobowości.
Świadomie kierujemy uwagę do wewnątrz, szczególnie w tych niełatwych dla nas momentach, aby bez oceny obserwować, poznawać i w końcu lepiej zrozumieć samego sobie. Nikt za nas tego nie zrobi.
Kiedy już sami nauczymy się sobą opiekować, nie oczekując wybawienia od innych, jesteśmy gotowi na wejście w relację, która ma szansę być zdrowa. I dopiero wtedy prawdziwa miłość ma okazję wkroczyć na scenę.
Wtedy, już nie jako połówki, ale jako dwie kompletne osoby, możemy z radością dzielić się sobą, dając i biorąc, wspierając się i towarzysząc sobie we wspólnej podróży przez życie.
Może taka wizja miłości nie brzmi tak kolorowo jak opcja Disneyowa (szczególnie etap „jesteś odpowiedzialny sam za siebie, nie zwalaj roboty na innych” 😉 ).
Jednak doświadczenie tak prawdziwej akceptacji względem siebie, a w konsekwencji naturalnie względem innych ludzi i świata ogólnie, jest jedyną drogą do doświadczenia szczerej miłości – takiej, która faktycznie zmienia świat. Warto