Co dają nam związki?
Każdy z nas doświadczył tego, jak wymagające bywają związki z innymi ludźmi. Nikt nie potrafi zdenerwować nas tak bardzo, jak ukochana osoba- rodzić, dziecko czy życiowy partner. Mówi się, że „od miłości do nienawiści jeden krok” i jeśli postrzegamy miłość i nienawiść jako uczucia, to faktycznie może tak być. Silne emocje nie bez powodu często pojawiają się w ważnych dla nas relacjach.
Piękną cechą związku z drugim człowiekiem jest jednak to, że nic skuteczniej nie pomoże nam wzrastać, niż właśnie taka interakcja dwojga ludzi. Nasze niedojrzałe ego miota się, próbując manipulować drugim, tak aby osiągnąć swoje korzyści i zaspokoić potrzeby. W odpowiedzi druga strona robi zazwyczaj dokładnie to samo, broniąc się przy tym każdą dostępną amunicją.
Efektem jest oczywiście gniew, frustracja i poczucie bycia zawiedzionym, bo przecież obiecał/a…tak jakby wejście w relację wiązało się automatycznie z wyrażeniem zgody na adopcję małego dziecka, które potrzebuje ciągłej uwagi. I tak latami potrafimy ciągnąć ten nasz taniec wzajemnej zależności, kontroli i manipulacji. Wieczna przepychanka, aby moje było na wierzchu. Żeby tylko moje słowo było ostatnie.
Nasz umysł niestrudzenie dąży do tego, aby ciągle upewniać się co do swojej wartości w oczach innych. Również kosztem kochanej osoby, bo „miłość miłością”, ale to JA muszę tu rozdawać karty. Oczywiście w dużej mierze dzieje się to na nieświadomym poziomie, bo przecież nikt z nas zapytany o to, czy mamy potrzebę umniejszania swoim bliskim, nie powie, że tak właśnie jest.
Nasz mózg ma jednak to do siebie, że często żyje swoim życiem, zaspokajając swoje wygórowane potrzeby naszym i cudzym kosztem. Dopóki nie znajdziemy przestrzeni i odwagi, aby się sobie przyjrzeć, dopóty będziemy na łasce naszego despotycznego pana- ego.
A tak długo, jak będziemy posłuszni wobec naszego pana, tak długo będziemy walczyć z innymi panami, którzy (podobnie jak nasz) nie odpuszczą, oj nie! To przepis na lata wzajemnego warczenia na siebie, ciągłej przepychanki, rozpychania łokciami, bo to moje, a nie twoje. Bo za mało kochasz, za mało dajesz. A ja jestem przecież wiecznie głodny, nienasycony.
Prawda jest taka, że nasycić nas się nie da- nikt z zewnątrz nie zdoła tego zrobić. Ale można wybrać też inną drogę.
Można nauczyć się obserwować nasze ego, a mówiąc językiem IFSa, części naszej osobowości, które wiecznie dopraszają się o uwagę (przed oczami pojawił mi się obraz wiecznie wygłodniałych kotków, które nie dadzą ci żyć, póki nie dasz im piątego śniadania 😉 ). My sami możemy dać swoim częściom uwagę, nie oczekując, że druga osoba nas uratuje, biorąc na siebie obowiązek regularnego dokarmiania i ciągłego dbania o nasz wewnętrzny świat. Bo to, jak nic innego, jest tylko i wyłącznie naszą odpowiedzialnością.
Obarczanie drugiego człowieka swoimi emocjami, zwalając na niego odpowiedzialność za nasze stany, to nie miłość, ale używanie go do własnych celów. Można też powiedzieć, że jest to miłość toksyczna, choć jak dla mnie zestawienie tych dwóch tak odmiennych (żeby nie powiedzieć wykluczających się) słów obok siebie, działa bardzo na niekorzyść miłości, rozumianej jako głęboki, piękny stan.
Związek jest więc okazją do zadbania o siebie. Kiedy codzienne sytuacje wyciągają na wierzch brud przez lata zamiatany pod dywan, mamy szansę spojrzeć na to, co nadal wymaga w nas utulenia. Sami możemy dać sobie tę troskę i czułość, której wcześniej nam zabrakło. Tak, cudownie mieć troskliwego i czułego partnera, ale to my na pierwszym miejscu musimy być w stanie się sobą zaopiekować. I wtedy dopiero będziemy mogli prawdziwie okazać czułość innym. A oni nam.
Zdrowy związek to także bezpieczna przystań, gdzie możemy schować się po sztormach, jakie niesie z sobą życie. To miejsce, gdzie możemy wracać ze spokojem, wiedząc, że znajdzie się tam przestrzeń na autentyczne wyrażenie obaw i lęków, bez strachu przed oceną czy wykorzystaniem naszych słabości przeciwko nam.
Ta otwartość pojawia się jednak dopiero wtedy, kiedy nauczymy się już troszczyć sami o siebie, dzięki czemu szczera komunikacja może mieć miejsce. Równowaga w związku utrzymuje się wtedy naturalnie, bo dawanie i branie staje się jednym – dobro relacji jest naszym wspólnym celem, bo oboje w nim wzrastamy. Karmimy i jesteśmy karmieni.
Jeśli pragniemy szczęśliwego związku, musimy mieć świadomość silnego wpływu ego na nasze codzienne emocje i stany. Potrzebna jest regularna praca nad sobą, polegająca na obserwacji skomlących o uwagę części naszego umysłu, braniu pełnej odpowiedzialności za własne nastroje i czułej opiece nad sobą. Z czasem stanie się to naturalne – przestaniemy obwiniać świat, odzyskamy sprawczość i zdrową kontrolę nad własnym życiem.
Jeśli osoba, z którą jesteśmy w relacji, jest w stanie dać sobie tyle samo uwagi i empatii, staniemy przed sobą jako dwoje dojrzałych ludzi, gotowych do wspólnej podróży. Nie jedno na plecach drugiego, ale na równi – ramię w ramię. Taki związek to miejsce, gdzie wzrastamy w poczuciu bezpieczeństwa – nie ma znaczenia, czy jest to związek romantyczny, przyjaźń czy relacje wynikające z więzów krwi.
Tej możliwości rozwoju nie da nam ucieczka do jaskini, gdzie resztę życia spędzimy medytując w odosobnieniu. Taka wizja może być kusząca (mnie swego czasu kusiła bardzo), ale to dzięki innym ludziom jesteśmy w stanie skutecznie zaobserwować głosy naszych zagłodzonych części i dać im (w końcu!) upragnioną opiekę i wytchnienie, na które czekają od lat.
Możemy wreszcie okazać sobie miłość, której cały ten czas szukaliśmy u innych, a była tuż przed naszym nosem.