Uległość
W dzisiejszej kulturze normą jest to, że większość z nas ma w sobie kawałek przejawiający uległe zachowania np. wobec innej bliskiej nam osoby czy autorytetu. Ta część naszej osobowości robi to z obawy przed nieprzewidywalną reakcją drugiej strony i ewentualną karą za szczere dzielenie się tym, co czujemy.
Nie ma w tym nic zaskakującego, bo jeszcze nie tak dawno normą było ignorowanie płaczu dziecka czy krytykowanie go za wyrażanie złości. Takie dziecko musiało szybko dostosować się do warunkowej miłości rodzica, aby nie stracić tej kluczowej dla własnego przetrwania więzi.
Jeśli jakikolwiek przejaw naszej autonomii karany był emocjonalnym dystansowaniem się rodzica, to bardzo szybko połapaliśmy się, że takie zachowanie jest dla nas zbyt zagrażające. Zaczynamy więc odcinać się od własnego ciała i emocji po to, aby stłumić te odczucia i zachowania, które przez otoczenie traktowane są jako złe.
Z małego człowieka, posiadającego wyjątkowy zestaw cech i talentów, stajemy się niewyraźną formą która, aby przetrwać, musi wpasować się w oczekiwania swoich opiekunów.
Idziemy więc sobie później w świat nauczeni, że uleganie innym ochroni nas przed ciosem i płynącym za nim ryzykiem potencjalnego bólu odrzucenia. Jeśli przemilczymy wystarczająco dużo trudnych dla nas rzeczy, udając, że ich nie ma, to nie pojawi się zagrażający naszemu bezpieczeństwu konflikt. Niestety do czasu.
Oprócz bardzo przykrych konsekwencji takiego stanu rzeczy, czyli utraty połączenia z własnym ciałem i intuicją, szybko pojawia się w nas inna część naszej osobowości, która niesie złość. Wynika to z tego, że ciągłe uleganie innym oznacza rezygnację z siebie poprzez stawianie potrzeb drugiej osoby ponad naszymi co, koniec końców, zawsze prowadzi do narastającej w nas frustracji.
Taka złość może zacząć się uzewnętrzniać na różne sposoby i w różnym czasie. Jeśli byliśmy ulegli jako dziecko, to oznacza, że równolegle musieliśmy głęboko zakopać swoją „niewłaściwą” złość, więc może minąć sporo lat, zanim poczujemy się na tyle bezpiecznie, aby znów pozwolić ją sobie poczuć i wyrazić.
Dlatego warto sprawdzić, gdzie odreagowujemy naszą uległość poprzez frustrację czy agresję. Może jest tak, że wyżywamy się na innych, słabszych od siebie osobach? Jeśli wkurzy nas szef w pracy, a czujemy, że nie możemy mu wygarnąć, to oberwać może potem nasz współpracownik, partner lub dzieci. A może przejawiamy agresję wobec samych siebie, wyzywając się od najgorszych, ćwicząc do odcięcia sił czy pozbawiając się przyjemności?
Z obecnych realiów- jak często słyszy się o mamach, które ogarniają naraz pracę, dzieci i cały dom (często z miejsca uległości wspieranego przez przekaz kulturowy), a potem są spięte i sfrustrowane na cały świat? Uległość musi wywołać złość, bo jest to nieodłączny element zapominanie o sobie i o własnych potrzebach. Nie jest to naturalny stan rzeczy, więc nasz umysł buntuje się, krzycząc coraz głośniej: „tupnij w końcu nogą!”.
Co możemy zrobić, aby przerwać to błędne koło napędzającej się agresji w reakcji na uległość? Pierwszym krokiem jest już samo zaobserwowanie, w jakich relacjach czy sytuacjach jestem uległa i zadanie sobie pytania: czego się obawiam? Co się wydarzy, jeśli autentycznie wyrażę siebie?
To pytanie może zaprowadzić Cię głębiej, do fundamentów tej części Ciebie, która przejawia uległe zachowania. Taka refleksja pozwala nam uświadomić sobie, że nie chodzi tu tak naprawdę o tę bieżącą, konkretną sytuację czy osobę, ale o coś, co wydarzyło się dużo wcześniej.
Dzięki tej świadomości możemy uleczyć się od podstaw, zmieniając niesłużące nam już dziś przekonania. Kiedyś, kiedy byliśmy zależni od innych, pełniły one ważną rolę, chroniąc nas przed odrzuceniem. Dziś jednak już jako dorosłe osoby mamy możliwość samodzielnego zaopiekowania się sobą.
Tak uwalniamy się od przeszłości i, trzymając samego siebie za rękę, zaczynamy prawdziwie żyć dniem dzisiejszym